top of page

ROWEREM PO EUROPIE

Szczecin - Praga - Bawaria - Zurich - Lyon - Montpellier - Barcelona

22 dni, 2800km, 7 krajów, słońce i deszcz, zimno i upały. Niesamowite zmęczenie i radość wypoczynku. Asfalt, bruk i bezdroża. Chwile załamania i euforii. Największa rowerowa przygoda 2013 roku! Szczecin - Barcelona! Na spotkanie z marzeniami!

Każdego wieczora leżąc w namiocie, rozbitym w krzakach, lasach lub nad jeziorami pisałem i umieszczałem na FB relacje z trasy. Myślę że taki sposób, lepiej oddaje emocje i stan psychiczny wszystkich uczestników podróży. A co pisałem ??? Posłuchajcie!

PRZYGOTOWANIA: Specjalnego przygotowania kondycyjnego nie było. Po prostu jeżdżę ciągle. Gorzej ze sprzętem, bo nigdy nie byłem na tak długim (rowerowym) wypadzie. Gdybym jechał sam, zabrał bym połowę mniej. Bo moja wyprawa, moje problemy. Dotychczas po prostu pakowałem plecak, zabierając to co pod ręką i ruszałem w świat. Bo przygoda nie znosi planowania i niemal wojskowej dyscypliny. Ale jadę z większą ekipą i moje problemy, będą też problemami innych. Dlatego powinienem zabrać rzeczy, które mam nadzieję, okażą się w części zbędne: klucze, części rowerowe, ubrania letnie, ubrania cieplejsze, kuchenka gazowa, jedzenie, woda, namiot, karimata itd, itp. Sam zastanawiam się, czy z tym wszystkim ruszę z miejsca. Pozostały 2 dni!!! Czy jestem gotowy ??? Hmmmm .... prawie.

 START: Miałem cytować klasyków, którzy pięknie napisali o podróżowaniu. Lecz teksty te, słyszeliście już pewnie nie raz. Zresztą wszystkie niemal dotyczą tego samego. By spełnić swoje marzenia i wyruszyć na spotkanie z przygodami, trzeba najpierw - podnieść dupę z fotela i wyjść z domu ! Sprawdzałem to wiele razy - działa !!! I mam nadzieję, nie nie nie, jestem tego pewien, że i tym razem będzie podobnie. Rower przygotowany, rzeczy spakowane, kwiaty w domu podlane, wtyczki z kontaktów powyciągam jutro (poza lodówką), woda w bidonie, jedzenie w sakwach. Ruszamy z Pawełem Simińskim i Tomekiem Jaczewskim w czwartek rano. Kierunek Praga! Na spotkanie z pozostałą częścią teamu, który wyjeżdża tego samego dnia z Warszawy. Oczywiście możecie liczyć na codzienne meldunki z trasy. Mam nadzieję, że ostatniego wpisu dokonam 22 sierpnia, w Barcelonie, tuż przed wylotem do Polski.

DZIEŃ 1: Panie i panowie ruszyliśmy! I choć cel jest jasno określony, to narazie tak odległy, że niemal nierealny. Barcelona? Nieee... narazie jedziemy do Pragi! Krok po kroku! Ale wróćmy do tematu, ruszyliśmy! Rowerowym rajem - trasą Odra - Nysa. A że ani na stan asfaltu, ani na widoki czy ukształtowanie terenu narzekać nie można, chłopaki jak przystało na Polaków znaleźli tematy zastępcze: A to że będzie ciężko, za szybko, za daleko, że boli noga, ręka, głowa, dupa, a to że w Pradze będzie ciężko znaleźć hostel, czy tam że na lotnisku w Barcelonie tragarze nie będą dbać o nasze rowery. Szukaliśmy też sklepu z wodą. Więc zjechaliśmy z trasy celem szukania. Szukaliśmy, szukaliśmy, dłuuugooo szukaliśmy. 15 km. W końcu marzenie się spełniło. Znaleźliśmy market pełen wody i ... piwa. 100m od naszego szlaku! 15km jak krew w piach. W Kostrzynie nie mogliśmy odpuścić Przystanku Woodstock. Nocleg nad pięknym potokiem na piaszczystej plaży za miastem. Jest moc.

DZIEŃ 1 (ciąg dalszy): Zmieniliśmy miejsce biwaku!!! Dlaczego? Posłuchajcie! Piękny potok nad którym rozłożyliśmy namiot, okazał się częścią Odry. Cudowna plaża pomału zaczęła być samotną wyspą, otoczoną wartkim strumieniem z każdej ze stron. Analiza sytuacji i decyzja o ucieczce. Błyskawicznej! Do zapamiętania: Nie rozstawia się namiotu w korycie rzek, a nawet potoków

DZIEŃ 2: Rano nasz potok był już 30m rzeką. Dobrze że zdecydowaliśmy się w nocy na ewakuację! W dzień ok. godz. 11 rozpoczęło się piekło. Temperatura w słońcu przekraczała 40 stopni. Wiał piekielnie gorący wiatr w twarz. Kilometry mijały wolno. Bardzo, bardzo wolno. Przerwy robiliśmy nawet co 15km. Pod wieczór zaatakowały nas na wale Nysy Łużyckiej wielkie muchy ludojady. Masakra. Z rzeczy przyjemnych: zimne piwo i kąpiel (za namową chłopaków) w jeziorze. Jesteśmy w namiocie, 5 metrów obok nas Nysa Łużycka. Na zewnątrz biega jakieś zwierzę, co jakiś czas wskakując do wody. Ustalamy czy może to być bóbr i czy jest groźny dla ludzi? Ta wyprawa zaczyna przerażać! Serio.

DZIEŃ 3: Dziś nie będzie żadnych przygód z noclegiem. Śpimy na plaży nad pięknym, dużym jeziorem za Gorlitz. Siedzę na brzegu, a niebo rozświetlają fajerwerki. Miło prawda? Niestety ze względu na awarię roweru Tomka, nasz szalony rajd do Pragi został zatrzymany. Jutro powrót do Zgorzelca po części rowerowe. Cóż zmiana planów w czasie podróży to nic zaskakującego, choć szkoda trochę hostelu z wygodnym łóżkiem i ciepłą wodą Dziś 110 km w upale, ogromne ilości wypitej wody, plus zgubione rękawiczki, okulary, awaria opony Tomka. Może więc lepiej pójdę już spać.

DZIEŃ 4: To był epicki dzień! Wręcz niesamowity. Choć po trzech poprzednich trudno było oczekiwać więcej. Rano pojechaliśmy 30km do Zgorzelca. Po dętki i oponę dla Tomka, oraz rękawiczki i okulary dla mnie. Po powrocie Tomek naprawił rower i leniwie ruszyliśmy do Zittau. Miasta o którym opowiadaliśmy i na które czekaliśmy kilka ostatnich dni. Tam mini obiad, kilka pamiątkowych zdjęć i pędzikiem w stronę Czech. No może nie pędzikiem lecz wolno. No w sumie - bardzo wolno. Dobra to był dramat. Ośmio kilometrowy podjazd o nachyleniu 8%. Nogi nie podawały, serce biło jak szalone, w oczach ciemniało, pot lał się na asfalt strumieniami. W dodatku na podjeździe odbywał się rajd samochodowy i część drogi pokonaliśmy przez las. Na szczycie niemieccy kibice oglądający wyścig zaczęli bić nam brawo! Miło, choć ja w tym momencie łapałem tlen i poprawiałem ostrość widzenia. Kto jeździł rowerem po Karkonoszach, a nie wjechał na Lukendorf - nigdzie nie jeździł Tuż po wjechaniu do Czech zaczęła się burza z piorunami i oberwaniem chmury. Po godzinnym oczekiwaniu na przystanku autobusowym przy wciąż padającym deszczu ruszyliśmy szukać noclegu. Jesteśmy na campie w okolicach miasteczka Doksy. Siedzimy w ogrzewanym domku z wygodnymi łóżkami i ciepłą wodą w kranie. Czeskie piwo smakuje wybornie:) Wasze zdrowie!

 DZIEŃ 5: Wstaliśmy ok. 8 i leniwie zaczęliśmy przygotowania do dzisiejszego etapu. Dwójka, ząbki, red bull i w drogę! Do banku i sklepu oddalonego o ...10 km. Tam przerwa do 12 i ... przez kilka większych wzniesień boczną drogą dojechaliśmy do PRAGI! Tu pożegnanie z Tomkiem (który jedzie w kierunku Wiednia) i powitanie z ekipą, z którą ruszamy dalej do Barcelony. Dziś impreza integracyjna, a jutro czas na II etap wielkiej wakacyjnej przygody! Ole!

DZIEŃ 6: Gdy po latach będziemy opowiadali o dzisiejszych przygodach, zapewne początek historii będzie taki: Pamiętasz jak GPS Staszka zaprowadził nas w góry, na południe od Pragi? Góry może średnie, bo najwyższe szczyty sięgały 630m, ale za to na każdy prowadziła asfaltowa droga. A tą drogą jechaliśmy KURWA MY! 80 km!!! Niektóre podjazdy wydawały się nie mieć końca, więc na jeden z nich wjechałem uczepiony przyczepy traktora. Było ciężko! Czasem bardzo! Zrobiliśmy 30km więcej niż powinniśmy, ale widoki - NIESAMOWITE! Staszek to był Twój dzień i mimo wszystko, za prowokację do przygody-  WIELKIE DZIĘKI! Z Pragi w kierunku Monachium jedziemy w 5 osób. Ja i Paweł (ze Szczecina), wspomniany Staszek (z Ciechanowa), organizator wyprawy Krzysiek (z Marek pod Warszawą) i Fabian (z Katowic). Siedzimy w namiocie na zewnątrz burza. Kończę bo Paweł mówi że telefon ściąga pioruny.

DZIEŃ 7: Pílzno (bo z pod tego miasta dziś ruszyliśmy) od dziś kojarzyć będzie mi się z piękną starówką, piwem i uszkodzonym kołem Fabiana. W tym czeskim mieście, kupiliśmy nową obręcz, oponę, dętkę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Trasa miła i spokojna. Bez wielkich wzniesień i trudności. Spokojnie więc dojechaliśmy do najpiękniejszego regionu Niemiec. Bawarii! Śpimy w namiocie niedaleko przeuroczej mieściny, o równie uroczej nazwie Cham. Po drodze były śpiewy, piwo , jeszcze jedno piwo, spory o problemy typu siusiak:) Wieczorem kąpiel w rzece, kolacja, ustalanie godziny pobudki - i bawarskie piwo !

DZIEŃ 8: Jeśli nie byliście nigdy w Bawarii, musicie tu przyjechać. Jest naprawdę cudowna! Nie omińcie przy tym Regensburga! Jego zabudowa i katedra urzekają! Niestety mamy coraz większe zaległości jeśli chodzi o przejechany dystans. Winne są awarie które nas nie omijają i drogi rowerowe, których ilość tu jest tak duża, że często się gubimy, lub prowadzą one 15% podjazdami i to po szuturze! Często też tracimy czas na zbyt długich postojach. Dziś czekaliśmy na pizzę ponad godzinę! Miałem dziś dwa upadki. Pierwszy bez konsekwencji. Przy drugim po gwałtownym hamowaniu Pawła przed skrzyżowaniem wpadłem z pełną szybkością na Krzysztofa. Lot nad kierownicą z przewrotem w przód i lądowanie na asfalcie. Straty lekko krzywe koła u mnie (przednie) i u Krzyśka (tylne). Da się jechać. Co dalej? Zobaczymy! Jak zawsze rozbiliśmy namioty nad rzeką. Dziś niedaleko Neustadt. I jak zawsze na począteku zaatakowały nas komary. Miliony tych owadów. Kąpiel w rzece, szybkie piwo, wpis na FB i spać. W tym miejscu pozdrawiam rodzinę, przyjaciół i znajomych, moich współtowarzyszy wyprawy, którzy moje wypociny czytają. Przepraszam za wszelkie błędy, ale jestem naprawdę zmęczony. Ufam że dojdziemy do Barcelony! W komplecie! Enter.

DZIEŃ 9: To był ciężki dzień. Ustawiliśmy budziki na 5. Okazało się, że o tej porze jest ciemno! Wstaliśmy więc o 5.30. Szybkie pakowanie i ruszyliśmy. Tempo spokojnie, droga płaska, jazda przyjemna. I było by tak długo gdyby nie deszcz. Wiele godzin deszczu. Bawaria jest rajem dla rowerzystów, ale nie - tranzytowych. Oczywiście o drogę pytaliśmy co kilka, najdalej kilkanaście kilometrów. Z nieba wciąż padał deszcz. Obiad z suszeniem w McDonaldzie w Augsburgu. Do miasta nie jedzcie! Nie warto! Zresztą tam też pada deszcz. W drodze były premierowe wykonania wielu piosenek. O Elce i jej brudnym i nie domytym koledze, żółtych liściach które na nich padają i inne przeboje do których pewnie jeszcze wrócimy Wieczorem przestało padać, a szukając noclegu dojechaliśmy na festyn organizowany przez jeden z regionalnych browarów. Piwo świetne, atmosfera cudowna. I gdy dzień zbliżał się już ku końcowi Fabian złapał gumę! A po kilkunastu minutach drugą! Na liczniku ponad 1200km! Kiedy to minęło?

DZIEŃ 10: Nie przespana noc. Ból brzucha, rozwolnienie i trudności z utrzymaniem tempa 18 km/h. Pomógł sen, na ławce w przepięknym bawarskim miasteczku Memmingen i ketonal który dostałem od Staszka. Gdyby Amstrong wiedział to też by na tym jeździł. Po południu po raz pierwszy ujrzeliśmy zarys Alp. Z godziny na godzinę stawały się większe i większe. W końcu dojechaliśmy do otoczonego przez te góry Jeziora Bodeńskiego! Piękne miejsce na ziemi. Wręcz magiczne. Tego widoku nie zapomnę nigdy! Śpimy na campingu w Austriackim mieście Bregenz. Pierwszy raz od Pragi ciepły prysznic i pranie. Ole !

DZIEŃ 11: W życiu piękne są tylko chwile! Nasza trwa już wiele wiele dni. Na początku ludzie nie wierzyli gdy mówiliśmy gdzie jedziemy. Teraz nie wierzą - skąd jedziemy! Dziś niedziela. Wstaliśmy więc leniwie ok 8.30 i po długich przygotowaniach pojechaliśmy nad Jezioro Bodeńskie. Szybka kąpiel i w drogę. Widoki wspaniałe! Drogi rowerowe - świetnie! Ludzie - przemili! Ceny - bardzo wysokie! Jak to w SZWAJCARII! Bo do tego wspaniałego kraju wjechaliśmy rano. Cytat dnia: Bierzcie plecaki i ruszajcie po swoje! Joł.

DZIEŃ 12: Rano wizyta w Zurichu. Potem wspaniała rowerowa wycieczka do Bien. Widok na ośnieżone Alpy zapierał dech w piersiach. Coś wspaniałego! Przejechałem całe Alpy! Bokiem! Dziś o noclegach. A jest z nimi tak: To bez wątpienia jeden z bardziej epickich chwil dnia. Po całodniowej jeździe połączonej ze zwiedzaniem i rozmowami z napotkanymi osobami, wieczorem zaczynamy szukać miejsca na nasze namioty. Musi spełniać dwa warunki. Być za darmo i w fajnym miejscu z dostępem do wody. Pierwszy warunek spełnić łatwo. Pozostałe nie. Naprzykład wczoraj na polu, niedaleko lotniska w Zurichu, liczyliśmy całą noc natężenie lotów. O 23 znacząco zanika! Dziś za to ilość przejeżdżających samochodów na autostradzie tuż obok nas. Nocleg oczywiście w krzakach. Leże brudny w namiocie. Namiot na zadupiu. Na koniec więc żart sytuacyjny. Dobranoc!
 

DZIEŃ 13: A droga wiedzie w dal i w dal... Rano okazało się że krzaki w których spaliśmy, były 200 metrów od plaży! Nigdy nie szukaj noclegu po ciemku! Rano kąpiel w Jeziorze Biel i w drogę - DO FRANCJI! Trochę gór, trochę zjazdów i oto siedzimy na stadninie koni, na którą zaprosił nas włąściciel. Z Francją wiążą się moje najpiękniejsze podróżnicze przygody! Ta zaczyna się równie pięknie A francuskie wino? Cudo! To na zdrowie !

DZIEŃ 14: A teraz wyobraź sobie taką scenę: siedzisz gdzieś na głębokim zadupiu na ławce prze domem i nagle ulicą przejeżdża pieciu wariatów na rowerach - z hiszpańskimi flagami. Budzi ciekawość prawda? Ile dni jadą? Gdzie jadą? I właściwie po co? Takie też pytania zadają nam ludzie, tu we Francji. Dzień zapowiadał się spokojnie, aż do ponad kilometrowego podjazdu o nachyleniu 13%, kończącego się kolejnymi. Po długiej wspinaczce byliśmy szczęśliwi i to szczęście trwało by nadal gdyby się nie okazało - że jedziemy złą drogą! Gdy znaleźliśmy już drogę, która miała nas zaprowadzić do drogi właściwej, pękła mi szprycha. Stan roweru na dzień dzisiejszy to: przerzutki które żyją własnym życiem i nieco krzywe tylne koło. Oby do przodu! Oczywiście droga powrotna na drogę właściwą, wiodła górami i dolinami, ale z jakże cudownymi widokami. Teraz uwaga ... Jak to cudownie jest czasem zabłądzić!

DZIEŃ 15: Już tyle dni w trasie. To wręcz niewiarygodne! Gdy przed wyprawą siedziałem w fotelu i wyobrażałem sobie jak to będzie? Moje marzenia były niczym, w porównaniu z rzeczywistością! Dziś po leniwie rozpoczętym dniu, ruszyliśmy do Lyonu. Tam kąpiel w Rodanie, niemal w centrum miasta, w naprawdę czystej wodzie. Objazd miasta i w drogę między cudownie położonymi winnicami na południe Francji. Śpimy u podnóża jednej z nich. W domku ... bez szyb

DZIEŃ 16: A droga na południe cudowna1 Po lewej wartko płynie błękitny Rodan. W tle białe szczyty Alp. Po prawej ciągnące się przez wiele kilometrów winnice. Raj na ziemi! A my w nim! Przejechaliśmy  dziś 155 km i jesteśmy coraz bliżej Morza Śródziemnego!

 

DZIEŃ 17: ... naszej rowerowej wyprawy po Europie! Przez szlak Odra - Nysa, przełęcze w Karkonoszach, Pragę, klimatyczną Bawarię, bogatą Szwajcarię i kolorową Francję - po 2250 km dojechaliśmy do Morza Śródziemnego.  Dzisiejszy dzień był typowo tranzytowy. Ominęliśmy tak piękne miasta jak Orange, Avignon, Nimes i Arles. Czy żałuję? Ja już tam byłem. Chłopakom starczy internet. Od jutra szlak prowadzi brzegiem morza  - aż do naszej wspaniałem wyprawy do stolicy Katalonii - BARCELONY !!!

DZIEŃ 18: Tak się składa podczas tej wyprawy, że jeśli budzimy się rano na campie z ciepłą wodą, elektrycznością, czyści, ogoleni i oprani, oznacza to że jest niedziela! Wyruszyliśmy więc w dalszą drogę leniwie ok 10. Najpierw wizyta w przepięknym Montpellier. Nie żeby tam od razu rezerwować samolot i pędzić do tego miasta, ale jeśli będziecie w okolicy -  zajedźcie koniecznie! Warto! W Sete  kąpiel w czystym, cudownie niebieskim i piekielnie słonym MORZU ŚRÓDZIEMNYM! Nie obyło się oczywiście bez szukania drogi, jazdą drogą ekspresową i to pod prąd. Bo nikt nie potrafi się tak fajnie zgubić jak my! Na koniec dnia wizyta w pizzerii na kołach, z prześmiesznym kucharzem, któremu omyłkowo w języku francuskim wyznałem miłość. I klaksony kierowców, widzących 3 facetów z 5 pizzami przebiegających po ciemku w poprzek  drogi krajowej.  Koniec - spać!

 DZIEŃ 19: Beziers, Narbonne, Parpignan (tej ostatniej pod żadnym pozorem nie odwiedzajcie!). Czy komuś coś mówią nazwy tych miejscowości? Czy ktokolwiek o nich słyszał lub był? Nie?!?! I to jest piękne! Nasza wyprawa wiedzie wioskami, miasteczkami i aglomeracjami do których nie latają samoloty, nie zatrzymują się pośpieszne pociągi, nawet samochody rzadko tu skręcają! Poznajemy Europę, jaka dla wielu jest niedostępna! Jesteśmy w nadmorskiej miejscowości której nazwa kojarzy mi się z Cyprem. Pijemy wino. Przed nami widok na Pireneje. A to oznacza że po drugiej stronie gór jest ...

 DZIEŃ 20: HISZPANIA!!! Dzień zaczął się kąpielą w morzu, a potem ruszyliśmy w Pireneje! Były dłuuuuugie podjaaaazdy i zjaaaaaAAAaaazdyyy. A wszystko niesamowitymi serpentynami, z cudownym widokiem na morze. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć! Bez wątpienia najpięknieszy dzień naszego touru! E VIVA ESPANA! OLE!

 DZIEŃ 21: Dzień poza awarią w rowerze Fabiana minął spokojnie, ale wieczór i noc zapowiadają się rewelacyjnie! Lloret de Mar (miejscowość znana z serialu Pamiętniki z wakacji) oszałamia! Fantastyczne miasto rozrywki. Na plaży tłumy ludzi, a na niebie pełnia księżyca! I właśnie  w takiej scenerii spędzimy dzisiejszą noc ! Na plaży!  Cudowne lato 2013!

PO 22 DNIACH! PRZEJECHANIU 2800 KILOMETRÓW - ROWEREM! - U CELU WYPRAWY!!! Visca Catalunya, Visca Barcelona, Visca mój rower, Visca ja !!! IiiihaaaaAAAAAAA !!!!!

 DZIEŃ 23-25: BARCELONA !!! Zasłużyliśmy na 3 dni wypoczynku, w mieście moich marzeń i snów! Kocham stolicę Katalonii, a ona kocha mnie! I nic na to nie poradzę!!! Chłopaki w "wiecznym mieście" byli po raz pierwszy, więc starałem się pokazać im Barcelonę z jak najlepszej strony. Pierwszym obowiązkowym punktem musiała więc być Sagrada Familia (wspaniałe dzieło Antonio Gaudiego), potem spacer po (dla mnie zaczarowanym) deptaku La Rambla. Tam wino, zabawa i śpiew - czyli pierwsza randka z Barceloną. Równie udany był dzień drugi. Park Guill (tam kolejne spotkanie z geniuszem Gaudiego). Potem wizyta w katedrze na górze Tibitabo. W ewangelii szatan pokazał Jezusowi z góry o tej nazwie, najpiękniejsze miejsca świata. Tu też można je zobaczyć! Wszystkie są z zasięgu wzroku - to Barcelona !!! Wieczorem Plac Espania, wspaniale ozdobiony, oświetlonymi fontannami i kaskadami wodnymi w różnych kolorach. Postanowiłem że 3 dzień będzie dla mnie bardziej osobisty (choć dołączył do mnie Staszek). Dwa święte miejsca Katalonii: Oddalone o 40 km od miasta wzniesienie Monstserrat, a tam wizyta u Czarnej Madonny. Drugim miejscem był - bo musiał -  stadion Camp Nou !!! Świątynia futbolu !!! Dla mnie wizyta obowiązkowa! W ostatni dzień rowerowe odwiedziny plaży Barcelonetta, pociąg na lotnisko, 2h40min lotu samolotem i ... POLSKA !!!

PODSUMOWANIE: To była największa rowerowa wyprawa, w jakiej do tej pory brałem udział. W ciągu 22 dni byliśmy w 7 krajach Europy (Polsce, Czechach, Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Francji i Hiszpanii). Przejechaliśmy nieco ponad 2800 km! Były przefantastyczne etapy jak ten po górach za Pragą, we Francji  - wzdłuż Rodanu, pośród winnic z widokiem na Alpy, czy mój ulubiony  - przez Pireneje. Były niezapomniane noclegi w krzakach, na campach, leśnych polanach i polach. Były też powiedzonka które powtarzane wielokrotnie, stały się kultowe. Byli też ludzie którzy wskazywali nam drogę, dopytywali się skąd i gdzie jedziemy, wyrażając przy tym swoje niedowierzanie lub podziw. Byliśmy w końcu i MY!!! Pięć osób, których połączył tylko jeden cel - pasja rowerowej podróży przez Europę !!!  Nigdy wcześniej nie widzieliśmy i nie znaliśmy się. Wyruszaliśmy w długą drogę, nie wiedząc czy będziemy w stanie ze sobą współpracować, rozmawiać i bawić się. Czy będziemy najzwyczajniej w świecie do siebie pasować?! Różniliśmy się wiekiem, charakterem, doświadczeniem, a mimo to - wszystko "zagrało". Mało tego! Myślę, że właśnie te różnice sprawiły,  że wyprawa stała się jeszcze ciekawsza. Nie było konfliktów??? - zapytacie. Jasne że były! - małe i nieistotne. Częściej dotyczyły np. polityki, niż problemów wyprawy. Gdybym miał wybrać się na kolejny trip, z tymi samymi osobami, już teraz mówię - zawsze i wszędzie !!! Czas na podziękowania. >Krzysiek - ze to że mogłem wziąć udział w Twoim przedsięwzięciu i przez 25 dni z całą ekipą tworzyć go. >Staszek - jesteś naprawdę twardym facetem z charakterem. Młodzi powinni się od Ciebie uczyć. >Fabian - bez Ciebie ta wyprawa nie byłaby taka sama! Byłaby zdecydowanie gorsza! >Paweł - za drogę do Pragi, noce we wspólnym namiocie, złe i dobre chwile. Za wszystko, panowie, mówię Wam - WIELKIE DZIĘKI !!!  :D

KOCHAM BARCELONĘ, A ONA KOCHA MNIE!

I NIC NA TO NIE PORADZĘ !!!

O WYPRAWIE - W RADIO CIECHANÓW

bottom of page